Tygodnik Podhalański nr 32, 9 sierpnia 2018

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)

Maciej Pinkwart

Fantastyczne zwierzęta i jak ich nie znaleźć

 

Od wielu lat sezon letni jest czasem, kiedy pojawiają się rozmaite fantastyczne zwierzęta. Zwykle wiążemy to z sezonem ogórkowym: kiedy ogórek zakwita, politycy i Monika Olejnik wyjeżdżają na wakacje, a Joachim Brudziński w stopniu większym niż zwykle staje się szerpem Jarosława Kaczyńskiego - robi się nudno, dziennikarze nie mają o czym mówić i wtedy w miejscu polowania na czarownice zaczyna się polowania na dziwaczne stwory. W zasadzie jest to już od czasów antycznych znane i stosowane: sama nazwa czasu letniego – kanikuła – wywodzi się z rzymskiej nazwy okresu, kiedy Słońce znajduje się w gwiazdozbiorze Psa (łac. canis; canicula to mały piesek), czyli terminu między 22 czerwca do 23 sierpnia. W tym czasie najjaśniejszą gwiazdą na niebie jest Syriusz – w mitologii greckiej będący gwiezdną figurą psa, towarzyszącego dzielnemu myśliwemu Orionowi. Syriusz to zresztą nie byle jaka gwiazda (a dokładniej – układ gwiezdny, składający się z dwóch, być może nawet trzech ciał niebieskich): jest relatywnie jaśniejszy od słońca, w starożytnym Egipcie jako bóg Sotis rządził życiodajnymi wylewami Nilu, a w wierzeniach wielu cywilizacji jest uważany za ten rejon kosmosu, z którego przybyło do nas życie: przyniesione przez bogów-kosmitów, stworzone przez mieszkającego tam Boga, czy będącego miejscem, skąd wyleciały komety, których okruchy zawierające pierwsze aminokwasy lub nawet prabakterie dotarły na ziemię, dając początek życiu. Była to w każdym razie gwiazda ważna, a jej pojawienie zwiastowało okres odpoczynku (w czasie wylewu Nilu na polach nie pracowano, rzymskie inwestycje stawały z powodu upałów) i dość szczególnej rozrywki, jaką bywały dla bogatszych wyjazdy na sielankową wieś, co nazwano wilegiaturą, lub do leczniczych ośrodków termalnych albo nad morze (kąpieli morskich i opalania unikano jak diabeł święconej wody!), a dla ubogich – kibicowanie zwierzętom, zabijającym gladiatorów podczas igrzysk.

Po wielu latach o Psie (niegdyś słynniejszym od krakowskiego „Psa”, dawnego narzeczonego Kory, a dziś nieco dziwnego przewodniczącego klubu poselskiego PiS, Ryszarda Terleckiego) trochę zapomniano, a jego miejsce zajęły zwierzęta bardziej fantastyczne, ale niemożliwe do schwytania. Najpierw był to potwór ze szkockiego jeziora Loch Ness, yeti, Wielka Stopa, a potem – już na terenach polskich – chomiki wielkości psa i rozmaite odmiany kotowatych. Po chaszczach i łąkach Małopolski grasowały niewidzialne pumy, jaguary, zdaje się nawet lwy i tygrysy, ale jakoś uchodziły z życiem – może dlatego, że było to w czasach poprzedzających proekologiczną działalność ministra Jana Szyszki. Przebojem tegorocznej kanikuły jest zaś pyton tygrysi przemieszczający się w okolicach Warszawy, w pobliżu Wisły.

I w obronie przed tą gadziną policja z taką determinacją strzeże Sejmu, Pałacu Prezydenckiego i Sądu Najwyższego. I dlatego też na spotkaniach z politykami PiS nie można zadawać pytań. Żeby nie denerwować pytona.

 

Poprzedni felieton