Tygodnik Podhalański nr 31, 3 sierpnia 2017

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2017)

Maciej Pinkwart

Na jedynce

 

Od siedemnastu lat mieszkam w Nowym Targu i wciąż jeszcze mylę ulice Jana Kazimierza i Kazimierza Wielkiego. Królów odróżniam – Wielki to ten, którego zamki będziemy teraz odbudowywać z naszych podatków, a Jan to ten, który walczył pod Smoleńskiem, został aresztowany za szpiegostwo we Francji, został kardynałem, mimo że nie był księdzem, poślubił bratową, został opatem w Paryżu i ma serce pochowane w kościele świętego Germaine’a z Łąk. Wciąż jestem kojarzony (jeśli w ogóle) jako facet „od” Zakopanego, a i sam częściej myślę o tym wesołym miasteczku jako o swoim miejscu na ziemi – choć jest to już zupełnie wirtualna rzeczywistość. Od paru lat jeżdżę z Nowego Targu do Zakopanego rzadziej niż kiedyś. I zawsze coś mnie zaskakuje.

W minionym tygodniu zdarzyło mi się pokonywać prawie całą tę trasę na pierwszym biegu. Optymista powiedziałby, że to i tak dobrze, bo w ostatnim czasie musieliśmy wielokrotnie przekładać wajchę na wsteczny, w dodatku mówiono nam, że taki jest ostatnio trynd, bo obecne władze zamierzają świadomie kieruję nawę państwową w przeciwnym kierunku, niż robili to poprzednicy. To prawda, że zgrzyta i odłamki trybów ze skrzyni biegów sypią się dokoła, bo zmienić bieg na wsteczny można bezpiecznie tylko z luzu, a z luzem ostatnio jest nie najlepiej. We własnym samochodzie nikt by takich eksperymentów nie podejmował, ale państwo jest wspólne, czyli niczyje. Analogia samochodowa jest zresztą o tyle bez sensu, że prowadzenie auta bez prawa jazdy, otrzymanego w wyniku pomyślnie zdanego egzaminu po zakończeniu kursu i przedstawieniu świadectwa lekarskiego skończy się w najlepszym wypadku sporym mandatem, jeśli nie poważną kraksą; prowadzenie państwa bez uprawnień i jakichkolwiek umiejętności skończy się budowaniem pomników, a policja zamiast interweniować, posypie tę amatorszczyznę kolorowym konfetti.

Pierwszy bieg mojego auta wyniknął z tego, że jest lato, wszyscy jadą kochać Zakopane samochodem, węzeł poroniński rośnie w oczach i uszach, pojazdy budowy stoją w tym samym korku co my, most na rzece Biały Dunajec nadal kwitnie w tym samym miejscu i wydaje się, że tylko pan dr Berczyński mógłby go wykończyć, a ja za późno wyjechałem z domu. Myślałem, że godzina i 15 minut na te 20 km wystarczy. Myślenie teraz źle się sprawdza. W Poroninie wyprzedzały mnie nie tylko piesze wycieczki szkolne i dziadkowie z laskami, ale nawet pełzające dżdżownice. W drugą stronę uciekający z Zakopanego turyści stali od mostu w Dunajcu do ronda Solidarności w Zakopanem. Poprawiało to opinię o dobrym powietrzu pod Tatrami, którego jakość po zmianach ustrojowych na polecenie prokuratury potwierdzi demokratyczny sąd apelacyjny.

Podjechałem na jedynce do celu mojej podróży, spóźniony o 3 kwadranse akademickie. Tam się okazało, że parkingowego zastąpił automat. Przy szlabanie stało dwóch parkingowych, którzy instruowali, wkładali, wydawali resztę i przepraszali uprzejmie za pośpiesznie wprowadzoną zmianę. Najlepiej działa szlaban z uśmiechem.

Poprzedni felieton