Tygodnik Podhalański, 22 października 2015

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2015)

Maciej Pinkwart

Relaks w wychodku

 

 

Opony już zimowe, czas się zmienia na zimowy w najbliższą niedzielę, a że to jest niedziela wyborcza, więc i inne zmiany zapewne nastąpią, też na zimowe. Ale w zimowy sen nie da się zapaść, nie uda się też na najbliższy czas zostać uchodźcą do Afryki czy choćby Grecji… Nie powiem, że trzeba będzie to polubić: zimy nie polubię nigdy.

Wygląda więc na to, że nadchodzący czas smuty trzeba będzie – tak jak wszystkie inne czasy – przeczekać. Ale nie ma mowy o trwaniu w stuporze, czy siedzeniu z założonymi rękami. O ile oczywiście nie posadzą nas służby specjalne. Globalne ocieplenie czy epoka lodowcowa, radość czy smutek, lato czy zima – pies musi wychodzić na spacer.

Piękny eufemizm! Pies ma w nosie spacerowanie: chce biegać, bawić się, wykopywać myszy, a nade wszystko załatwiać potrzeby fizjologiczne. Człowiek po prostu idzie do ubikacji, niektórzy mówią – do toalety, bardziej eleganccy informują, że udają się na stronę, umyć ręce czy poprawić urodę. Pies idzie na spacer, żeby zrobić kupę. Nie korzysta z kuwety czy ściółki z trocin, nie spuszcza po sobie wody, muszlę klozetową traktuje niekiedy jak źródełko. Więc chodzi z nami na spacer.

Człowiek jako jedyne ze zwierząt ma umiejętność samooszukiwania się: wierzy w miłość, kiedy instynkt dąży tylko do przedłużenia gatunku, wymyślił gastronomię, by udawać, że nie jest padlinożercą, emocjonuje się sportem, zamiast leżeć i spać jak normalne zwierzę, nie zajęte przedłużaniem gatunku czy dostarczaniem organizmowi energii. Więc idąc z psem na łąkę, żeby ten zanieczyścił trawnik a nie domowy dywan, wmawia sobie, że robi to dla własnego relaksu na świeżym powietrzu.

Nad rzekę pół Nowego Targu wyprowadza kilkaset psów dziennie. Wychodzimy z nimi na spacer i dlatego jest to największy wychodek miasta. Żeby utrwalić wrażenia, władze zezwalają na wykorzystywanie tego miejsca przez pasterzy ze sporym kierdlem owiec. Te, jak wiadomo, nie tylko tam jedzą, także wręcz przeciwnie. W tym labiryncie naturalnych przeszkód romantycznie lawirują przechadzające się zakochane pary, relaksują się nad rzeką strudzeni intelektualiści, babcie wyprowadzają wnuczęta, niedowidzący dziadkowie zawierzają swoje wrażenia badającym teren laskom. Zimą biegają narciarze, latem w płynących rzeką ściekach kąpią się dzieci i dorośli. Czasem ktoś tonie, ale rzadko. Gdy się straci w wodzie równowagę, zawsze można się chwycić pustych butelek i puszek, pokrywających Dunajec równą warstwą. Gdy przychodzi pogodny weekend albo święto kościelne, ludność wylega tłumne do wychodka, pali ogniska, pije wódkę, puste flaszki i rozbite szkła umajają wygniecioną trawę i rzadkie krzaki, w których sporadycznie eksponują się ekshibicjoniści.

Między tym wszystkim z rykiem silników dołem pędzą motocykle i quady, rozpryskując zawartość łąki na umykających w popłochu relaksujących się spacerowiczów. Górą dostojnie przelatują szybowce, warkoczą samoloty, niekiedy na niebie zakwitają barwne kwiaty spadochronów.

Jest pięknie.

 

Poprzedni felieton