Tygodnik Podhalański, 22 stycznia 2015

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2015)

Maciej Pinkwart

O pisaniu listów

 

Chowam do teczki z napisem „Archiwum 2014” otrzymane kartki świąteczne. Jest ich osiem. Średnia wieku nadawców podobna do mojego – daleko wykracza poza historię firm „Micorosoft” i „Apple”, które z kolei patronują kilkudziesięciu otrzymanym przez Internet życzeniom elektronicznym. Życzenia przysyłają sobie na ogół ludzie, którzy i tak mają ze sobą codzienny kontakt, więc może nie ma sensu upewniać o życzliwości od święta? Ja w tym roku wysłałem ledwie dwadzieścia kartek – parę lat temu była to blisko setka. Fakt, znaczna część moich znajomych znajduje się już tam, gdzie żadna poczta nie dochodzi. Ci nowi posługują się Facebookiem, gdzie wystarczy zamieścić zdjęcie z dzieckiem lub psem pod kolorową choinką, a milion lajków ma się zapewnionych: refleksyjnych życzeń i tak nikt nie przeczyta – szkoda czasu na litery, kiedy są obrazki.

Bynajmniej nie przemawia przeze mnie skostniały tradycjonalista, który nie umie czy nie lubi czytać tekstów elektronicznych, bo mu brakuje dotyku struktury papieru w rękach i zapachu farby drukarskiej. Chętniej czytam e-booki niż książki tradycyjne, struktura papieru w dotyku interesuje mnie wyłącznie w odniesieniu do papieru innego niż książkowy, a zapach farby drukarskiej do dziś mnie stresuje, przypominając godziny pracy w tradycyjnych drukarniach. Przemawia przeze mnie historyk i dokumentalista, który w swej pracy korzysta właśnie przede wszystkim z dokumentacji papierowej: listów, metryk, aktów własności itp. Znów nie w przeciwstawieniu do wersji elektronicznej: o ileż łatwiej się pracuje, gdy stare dokumenty królewskie, czasopisma, listy i rozmaite szpargały zostały zdigitalizowane i udostępnione przez Internet! Ale najpierw trzeba było je napisać i przechować. Wbrew oczywistościom fizycznym – papierowy list potrafi przetrwać zawieruchy wojenne i administracyjne niekiedy lepiej niż kamienny zamek…

A mail? W sieci podobno nic nie ginie – z wyjątkiem tego, na czym mieliśmy akurat kursor, kiedy kot wskoczył nam na klawiaturę, przypadkowo naciskając klawisz delete… A list elektroniczny, który na przykład nas zirytował, tak łatwo unicestwić: dwa kliknięcia i nie zostaje po nim nawet popiół…

Ta nietrwałość i pozorna nieważność współczesnej korespondencji powoduje jej lekceważenie: na mail często nie odpowiadamy tylko dlatego, że akurat nie mamy czasu, a po kilku godzinach list znika pod „stertą” następnych, zawierających zarówno ważne słowa przyjaciela, jak i reklamy oferujące nam powiększanie tego i owego, zmniejszanie składki ubezpieczeniowej czy różne dobra doczesne wręcz za darmo. Klik – i nie ma. Ale co sądzić o instytucjach, które oferują swój adres internetowy po to, by ludziom ułatwić z nimi kontakt – po czym udają, że listu nie otrzymały? Łatwiej jest kliknąć „usuń” niż napisać choćby odmowę…

Nie ma czasu? No to radzę się zapoznać z bilansem czasowym artystów takiej miary, jak Witkiewiczowie czy Szymanowski. Skąd o tym bilansie wiemy? Ano, z listów, które musieli mieć czas pisać…

 

 

Poprzedni felieton