Tygodnik Podhalański, 31 lipca 2014

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)

Maciej Pinkwart

Walka o dron

 

Prezydent Putin powiedział kiedyś, że nie wie kim są „zielone ludziki”, nawołujące do przyłączenia wschodnich terytoriów Ukrainy do Rosji. Wyraził przypuszczenie, że są to po prostu hobbyści, którzy mundury i uzbrojenie kupili w sklepie z militariami.

Władimir Władimirowicz słynie z poczucia humoru, więc cały świat potraktował tę wypowiedź jak dobry żart. A hobbyści kontynuowali walkę o pokój ubrani w mundury i kominiarki, uzbrojeni w karabiny maszynowe wszystkich formatów, granatniki przeciwpancerne, przenośne wyrzutnie rakietowe typu ziemia-powietrze, poruszający się na transporterach opancerzonych i ciężarówkach, które kiedyś nazywały się ZIS, bo produkowane były w Zakładach imienia Stalina. Wszystko to, oczywiście, kupili w sklepie za rogiem. Amatorzy zajmowali kolejne budynki samorządowe, niszczyli lokale wyborcze, porywali ludzi, walczyli z regularną armią jak równy z równym, a nawet z nią wygrywali, jakby to oni byli znakomicie wyszkolonymi zawodowcami, a ukraińskie wojsko składało się z drużyn ligi okręgowej. Zielone ludziki udzielały nawet anonimowych wywiadów różnym telewizjom, zachowując się jakby bawili się wesoło podczas imprezy integracyjnej. Dowodzi to kompletnego braku służb wywiadowczych i sił specjalnych na Ukrainie, czym może nie powinniśmy się aż tak bardzo martwić gdyby nie to, że to jednak wszystko jest zupełnie blisko nas – Donieck jest tylko jakieś 1600 km od Zakopanego. Jedna doba jazdy ZIS-em…

A potem w sklepie za rogiem kupili nowoczesną wyrzutnię rakiet ziemia-powietrze BUK i ot, tak sobie dla zabawy, zestrzelili sobie pasażerskiego boeinga, zabijając prawie 300 osób. Świat zareagował natychmiast. Kilka osób zadzwoniło do prezydenta Putina, żeby coś z tym zrobił… Uchwalono nowe sankcje, blokując kilkanaście paszportów Rosjan.

 Odzwyczailiśmy się od wojny prowadzonej twarzą w twarz, nawet jeśli twarze są w kominiarkach. Zamiast konfrontacji face to face mamy raczej wojny Facebook to Facebook… Wywiad elektroniczny poprzez podsłuch i zdjęcia satelitarne potrafią nam zapewne powiedzieć wszystko o armii przeciwnika – pod warunkiem, że przeciwnik ma armię, a nie tysiące paintballowców, strzelającymi nie farbą, ale prawdziwymi pociskami. Dziś zawodowy żołnierz często ogląda pole walki przez obiektywy kamer, umieszczonych na dronach i zamiast naciskać spust karabinu, wciska guzik na joystocku, a strzela maszyna, nie widząca za celownikiem człowieka, tylko anonimowy target. Ale dla tego targetu jest wszystko jedno, czy zabijającą go kulę wystrzeli dron, czy snajper-amator.

Wojna z użyciem sprzętu, na pierwszy rzut oka niewiele różniącego się od dziecięcych zabawek, wydaje się bardziej elegancka, ale trzeba cały czas pamiętać, że drony prowadzą nie tylko rozpoznanie terenu przeciwnika, ale także – jak to mówią dżentelmeni w mundurach – dokonują eliminacji celów. I rzadko kiedy używane są do tego, żeby pokonać zabawki wroga. Wojsko wciąż kieruje się humanitarną zasadą: naszym celem jest człowiek.