Tygodnik Podhalański, 13 lutego 2014

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2014)

Maciej Pinkwart

Żer

 

 

W walentynki warto pamiętać, że główną przyczyną każdego rozwodu jest ślub. Jednak liczba rozwodów rośnie, podczas gdy liczba ślubów systematycznie maleje. Ślubów wciąż jest więcej niż rozwodów, ale pewno i to się zmieni. A nasze ustawodawstwo zapewne niedługo dopuści możliwość otrzymania rozwodu także parom, które nie mają ślubu.

Nawet przed kościelnym konsystorzem stają osoby gotowe przysiąc, że żeniły się po pijanemu, wychodziły za mąż pod presją mamy, brały ślub, żeby zrobić przyjemność dzieciom, albo po prostu dobrze im w białym. Państwo utrudnia rozwody przenosząc je do sądów okręgowych, na przykład z Podhala do Nowego Sącza, co samo w sobie jest już karą niezwykle dotkliwą. W dodatku, do kosztów rozwodu i ewentualnych alimentów dochodzi koszt parkowania, który ponoszą zarówno winni, jak i niewinni, a nawet ci, wobec których wydaje się wyroki bez orzekania o winie.

Ale parkingowy haracz trzeba bulić nawet bez wchodzenia w konflikt z prawem. W Nowym Targu jest on wysoki i wymuszany z bezwzględnością tokijskiej yakuzy. Do niedawna najtańszy w centrum był postój koło straży pożarnej, co umożliwiało np. tanie obejrzenie darmowej wystawy w pobliskiej galerii. Ostatnio za kilkadziesiąt minut postoju trzeba było zapłacić 6 złotych.

Pisałem już w tym miejscu, że najbardziej przygnębiające jest wymuszanie opłaty parkingowej tam, gdzie pobyt jest i tak przykry: w szpitalu, na cmentarzu czy w urzędzie. Oczywiście, żyjemy w pięknych czasach kapitalizmu, gdzie wyzysk człowieka przez człowieka, a nawet przez instytucję jest dowodem cenionej gospodarności, więc jeśli muszę sprawdzić w szpitalu, czy jeszcze żyję i czy muszę jeszcze wypełniać PIT – pobieram bilet parkingowy, szlaban się podnosi, usiłuję na niesprzątniętym i nieodśnieżonym parkingu znaleźć takie miejsce, z którego do wejścia będę musiał pokonać jak najkrótszy odcinek parkingowego lodowiska i przebiegam szpitalne korytarze z nadzieją, że pod szlabanem powrotnym znajdę się jak najszybciej.

Ale przedsiębiorczość ludzka nie zna granic ni kordonów. Jest wieczór. Samochód podjeżdża pod parkingowy szlaban – który jest otwarty. Przycisk wydający bilet nie reaguje na naciskanie. Jest halny, więc można domniemywać awarię sprzętu. Przywoływanie pana parkingowego nie daje rezultatu. Kierowca w końcu wjeżdża, rozumując tak: zepsuty szlaban pozwoli wyjechać tą samą trasą. Albo go naprawią, to się parkingowemu wyjaśni. Za chwilę szlaban się zamyka.

Próba wyjechania kończy się fiaskiem. Indagowany parkingowy wzrusza ramionami i odsyłając do regulaminu, wiszącego w nieoświetlonym miejscu przed parkingiem, żąda opłaty 100-złotowej kary. Nie kwapi się jednak do wypisania pokwitowania. Zapewne bezkwitkowe 20 złotych załatwiłoby sprawę. Cóż: można od kogoś pożyczyć kartę parkingową, można przejść szlaban na piechotę, pobrać kwitek z drugiej strony i wrócić do unieruchomionego samochodu… Tylko czy w taki sposób muszą kombinować ludzie, którzy albo są sami chorzy, albo mają w szpitalu kogoś bliskiego?