Tygodnik Podhalański, 6 grudnia 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Gdzie jest yeti?

 

 

Kolejna inicjatywa zorganizowania w Polsce Zimowych Igrzysk Olimpijskich zbiegła się w czasie z kolejnymi sukcesami polskich sportowców zimowych, co musi być przypadkiem, bo sukcesy polskich sportowców niewiele mają wspólnego z wydarzeniami sportowymi. Wygląda więc na to, że zakopiańska olimpiada (ja wiem, że olimpiada to tylko czteroletni okres między igrzyskami, ale to ładnie brzmi) to zimowa wersja opowieści o potworze z Loch Ness, który niegdyś wypełniał szpalty w sezonie ogórkowym. Ale sezonów ogórkowych nie ma od czasu, gdy sensacje zapewnia nam co chwilę czołówka polskich polityków, sytuacja Unii Europejskiej i życie rodzinne Michała Wiśniewskiego. Nessie wyemigrowała do Parku Jurajskiego, a jej miejsce próbowała latem zająć czarna puma, grasująca w Polsce południowej. Za komuny grasowała czarna wołga, więc teraz jest bardziej ekologicznie. Czarna puma, nawet widziana koło domu Józefa Łukaszczyka w Murzasichlu, jednak nie przebije się na czołowe strony gazet. Wynika to z faktu, iż nie udało się jej terrorystycznej działalności powiązać z żadną partią polityczną, ani nawet z żadnym klubem sportowym. W dodatku zupełnie nieoczekiwanie w grudniu przyszła zima, co sprawia, iż czarna puma, chcąc przeżyć, musiała zmienić futro na białe, więc jej oglądalność zmalała tak jakby to był mądry program w telewizji, gdyby to sformułowanie nie było oksymoronem, czyli wyrażeniem wewnętrznie sprzecznym.

W tej sytuacji, zwłaszcza w dniu świętego Mikołaja (który jak wiadomo jako taki nie istniał, a w każdym razie nie dawał nikomu prezentów, a już na pewno nie wyglądał jak krasnoludek na sterydach), wspaniałym prezentem jest temat igrzysk, który zjednoczy wokół siebie podzielonych Polaków. Z perspektywy mieszkańców Żyrardowa, gdzie znajduje się bocznica, na którą odsunięty został były wicepremier Waldemar Pawlak, byłby to tylko kolejny seryjny teleturniej, oglądany w gronie rodzinnym na salonowym telewizorze, ale dla nas, tutaj, byłoby to naprawdę wielkie wydarzenie. Olimpiada w Zakopanem w dziedzinie konkurencji alpejskich rozgrywana byłaby na słowackim Chopoku, choć dziennikarze mówią, że partnerem Polski byłby Poprad. W hokeja by się grało w katowickim Spodku, zawody łyżwiarskie byłyby w Tarnowie, tor saneczkowy wybudowano by w Krynicy, biegi narciarskie rozgrywano by na krakowskich Błoniach, zaś konkursy skoków – na Stadionie Narodowym w Warszawie. Z naszego punktu widzenia najciekawszą dyscypliną byłby curling, czyli rzucanie odkurzaczem po lodzie, który mógłby być rozgrywany na zakopiance. Jak więc widać, nie należy się obawiać Olimpiady i trzeba o niej pisać dobrze, co też czynię.

Przynajmniej do czasu, gdy zimową nudę zaczną nam rozpraszać inne sensacje, najchętniej te, związane z dawno nie widzianym człowiekiem śniegu - yeti. Należy się spodziewać, że pojawi się on już niedługo, bo przez długie lata jedynym budzącym sensację człowiekiem śniegu był Adam Małysz.

Zwłaszcza, że szanse Polski na organizację Igrzysk są jeszcze mniejsze niż szanse polskich zimowych sportowców na Igrzyskach.