Tygodnik Podhalański, 8 listopada 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Powracając do naszych baranów

 

Próba implantacji żywego barana do tkanki Rady Miejskiej w Zakopanem spowodowała sensację medialną, budząc rechotliwe komentarze u jednych, oburzenie u drugich i ekologiczny protest u trzecich. A niesłusznie, bowiem rzecz to ani specjalnie oryginalna, ani dziwna w regionie, którego obyczaje nadal są rolnicze, że szczególnym uwzględnieniem pasterskich. To, że sesja z baranem zaczęła się od ceremonii wręczenia nagród w zakopiańskim konkursie fotograficznym także dziwne nie jest, bowiem już w czasach, gdy późniejszy senator negocjował Porozumienia Ustrzyckie ustalono, iż pasterstwo jest postawą naszej kultury, jest to zapisane w oficjalnym dokumencie państwowym i basta. Ponadto odbyło się to po wspólnej modlitwie, a ofiarowywanie barana jest elementem kilku ważnych religii: judaizmu, wczesnego chrześcijaństwa i islamu, a w Maroku na przykład Święto Barana jest tak ważną uroczystością państwową, że tamtejsze banki na zakup zwierzęcia (które, niestety, dość dramatycznie wtedy schodzi ze sceny) dają specjalne, nieoprocentowane kredyty. Ofiarowanie barana zakopiańskiemu burmistrzowi mogło także być nawiązaniem do dawnych podatków, kiedy to mieszkańcy wiosek podhalańskich winni byli ofiarowywać władzy tzw. baranią dań. Ofiarowywanie czegokolwiek władzy w czasie sprawowania przez nią obowiązków nie jest wszakże dobrze widziane przez współczesne kodeksy, tak że baran okazał się w pewien sposób personą non grata i z sesji został wyniesiony w kojcu, poniekąd przypominającym taczki, co dla niektórych mogło stanowić groźne memento.

Merytorycznie rzecz biorąc, baran reprezentował interesy mieszkańców zakopiańskiego osiedla Furmanowa, którzy wnosząc go na sesję chcieli w ten sposób zaprotestować przeciwko zaniedbaniom w budowie prowadzącej na to osiedle drogi. W gruncie rzeczy należy się cieszyć, że był to tylko baran – choć spory – bo po mieszkańcach Furmanowej spodziewać się można było raczej konia. Jednak na relacje podhalańsko-końskie kładzie się cieniem wspomnienie niedawnych wydarzeń z Gubałówki i z drogi Do Morskiego Oka, że nie wspomnę tu o cieniach niezapomnianej pamięci konia Jordka. Mogło być zresztą znacznie dramatyczniej: w powieści Podróż słonia noblista José Saramago opisuje tarapaty, związane z tym, że król Portugalii Jan III ofiarował regentowi Hiszpanii, Maksymilianowi Austriackiemu w prezencie słonia, co pokazuje, że ograniczanie się w dawaniu złośliwych prezentów jest bardzo szlachetne.

Jeśli zaś chodzi o wyrażanie protestu za pomocą zwierząt – rzecz, jeśli się upowszechni, może mieć wielkie konsekwencje: mieszkańcy Jaszczurówki obrzucą Radę salamandrami plamistymi, pracownicy TPN mogą przyprowadzić niedźwiedzia, prawicowi radni – leminga, a Ruch Palikota – świński ryj. Najgorzej byłoby jednak, gdyby któryś z włodarzy miasta kwestię barana wziął zbytnio do serca i postąpił wzorem rzymskiego cesarza Kaliguli, który mianował senatorem swojego konia. Rada miejska senatem nie jest, ale baran w jej składzie – nawet jako substytut konia - w każdym charakterze jest dysonansem i nieelegancką aluzją.