Tygodnik Podhalański, 16 sierpnia 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Ranne ptaszki

 

Koło szóstej rano usłyszałem dźwięk nisko przelatującego samolotu. Usiłowałem odpędzić od siebie wszystkie natrętnie przypływające myśli o zbliżającym się pierwszym, czy jedenastym września, samoloty nadal latały, trzeba było wstać i sprawdzić co się dzieje. Wieżowce nadal stały w całości, więc zrozumiałem, że to tylko nowotarskie ptaki aeroklubowe dostały dodatkowe przydziały benzyny i wypalają ją, zanim ich piloci i pasażerowie zdejmą kostiumy zdobywców przestworzy i pójdą, jak co dzień, na zarabiać na swoje hobby do biur, sklepów i urzędów. Żal za utraconym snem był o tyle niewielki, że już wcześniej obudziły mnie kolumny samochodów dostawczych.

W lodówce było tylko wspomnienie po kiełbasie toruńskiej, więc poszedłem na zakupy. Pod sklepem osiedlowym znajomy z widzenia pan o pięknym, choć nieco schrypniętym sznaps-barytonie, zwracając się do mnie per szefuńciu (czyżby wiedział coś o mojej przyszłej karierze?) poprosił o pożyczkę (to słowo z naciskiem podkreślił trzy razy) kwoty pięciu złotych, brakujących mu do porannego zakupu. Dałem sześć. Nie miał drobnych by wydać resztę. Nie nalegałem. Gdy po kilku minutach wracałam koło niego, podbiegł do mnie drobnym truchtem, prosząc o dofinansowanie jeszcze sześćdziesięciu groszy, bo wino zdrożało.

Przypomniałem sobie, jak jeszcze wiosną na Montmartrze w Paryżu uśmiechały się do mnie czerwone bordeaux za 1,20 €, a kilka lat wcześniej w Theoule-sur-Mer koło Cannes półeczka z winami w cenach poniżej 2 € miała przynajmniej 15 metrów długości… Czasy jednak się zmieniają, choć zawirowania kryzysowe przynoszą dziwne efekty: kilka dni temu, koło śmietnika na sąsiednim osiedlu zauważyłem miejscowego kloszarda, który podjechał – sfatygowanym trochę, to prawda – fiatem uno, przepatrzył zawartość pojemników, po czym to co znalazł, z nonszalancją rzucił na tylne siedzenie i odjechał do następnego skarbca.

Zastanawiam się więc, jak to możliwe, że w czasach, kiedy każdy usiłuje sprzedać co ma jak najdrożej i kupić to co musi jak najtaniej – nasze rozkopane Miasto (nie mylić z Zakopanem) nie próbuje przehandlować jednego ze swoich najwyższych punktów, to jest nieczynnej latarni morskiej na południowych rubieżach. Komin niedoszłej gazowni stoi sobie między zakopianką a torami kolejowymi i, co to dużo gadać – marnieje. Oczywiście, nieprawdą okazały się plotki, rozsiewane przez wiadomo kogo, że komin miał posłużyć za cokół, na którym stanie pomnik obecnego burmistrza w momencie, gdy przestanie on pełnić swoją funkcję. Po pierwsze – nie zgodziłby się na to wójt Szaflar, gdyż pomnikowy burmistrz dominowałby także nad sąsiednią gminą, po drugie – albo burmistrz stałby tyłem do rozkopanego, albo do Zakopanego, co byłoby źle przyjęte i tu, i tam. Po trzecie wreszcie – nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić tego, że obecny burmistrz mógłby przestać pełnić swoją funkcję.  Chodzą więc słuchy, że władze zamierzają sprzedać komin pobliskiej restauracji, która go przerobi na wielką reklamową butelkę coca-coli. Ewentualnie piwa Harnaś, czym zainteresowane podobno jest jedno ze stowarzyszeń muzycznych.