Tygodnik Podhalański, 9 lutego 2012

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2012)

Maciej Pinkwart

Upał

W ramach odreagowywania nieoczekiwanych w zimie mrozów, obejrzałem film „Upał” Kazimierza Kutza – pochodzącą sprzed lat drobnostkę słynnego reżysera, będącą niby-fabularną ekranizacją Kabaretu Starszych Panów. Błahostka jest to niewątpliwie, nawet nie specjalnie śmieszna, ale przechowująca cały urok tej aury, która roztaczali wokół siebie Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski. Starszym Panom (w 1964 r., kiedy to film został nakręcony, Przybora miał lat 49, a Wasowski – 51, mój Boże …) towarzyszy, jak zwykle, cała śmietanka polskiej sceny: Kalina Jędrusik, Barbara Kraftówna, Wiesław Gołas, Krzysztof Litwin, Wiesław Michnikowski, Zdzisław Leśniak, Anna Górna, Jarema Stępowski… Komedyjka bezpretensjonalna, momentami operująca techniką burleski, bez żadnych złośliwości, agresji, o wulgarności nie sposób nawet pomyśleć. Starsi Panowie, zastępujący przejściowo premiera w czasie jego wyjazdu na wypoczynek, kierują się generalnie zasadą pomagania wszystkim ludziom i życzliwością dla świata. No i, naturalnie, dobrym wychowaniem i elegancją. Elegancja zaś zakłada, że nie można nikomu niczego nakazać ani zabronić, można jedynie cierpliwie przekonywać, apelując do wartości wyższych. Stąd wszystkie śpiewanki, komentujące rozwój akcji, kończą się refrenem, którego zrozumienie będzie trudne zarówno dla dzisiejszych zastępców i recenzentów działalności premiera, jak i ogółu społeczeństwa:

Narzucać tej prawdy nie chcemy wam, lecz

prosimy, kochani, przemyślcie tę rzecz.

Oczywiście, nie sposób porównywać tego filmiku do jakichkolwiek produkcji współczesnych, z uwagi na owo podejście z życzliwym dystansem i autoironicznym przymrużeniem oka. Panujący nam dziś miłościwie system solennej nadętości wymusza udawanie, że jesteśmy poważni nawet w błahych sprawach. W „Upale” Kutza na przykład tłem jest sympatyczny erotyzm, reprezentowany przez sprzedawczynię w barze mlecznym Barbarkę - Barbarę Kraftównę, która się kocha w asfalciarzu Albinie (Wiesław Gołas), a w niej – mnóstwo innych panów, komendantkę „brygady antyudarowej” Zuzannę – Kalinę Jędrusik i dowodzony przez nią cały pluton pięknych dziewcząt oraz Grzankę – Annę Górną, ucharakteryzowaną na Marylin Monroe piękność, za którą ciągnie przez miasto coraz większa sfora zakochanych młodzieńców w różnym wieku. Ale nie ma w tym wszystkim niczego trywialnego, to wciąż jest poetyka uczuć, a nie podglądactwo gimnastyki łóżkowej.

Nienajmniejszą zaletą filmu jest to, że nie gra w nim Robert Więckiewicz, a reżyser nie kieruje się żadną misją. Jest to zabawa dla zabawy i sztuka dla sztuki, choć, jak kto chce, może sobie przy okazji przemyśleć niejedną rzecz. Za oknem od mrozu pękały termometry, ale widok Zuzanny i Grzanki rozgrzewał nawet zamarznięte diesle, a Turysta-Zaopatrzeniowiec - Jerzy Bielenia wciąż lekceważył ustawę o wychowaniu w trzeźwości.

A kiedy upał zelżał zdecydowanie, Zuzanna wsiadła w autobus do Londynka Zdroju, premier wrócił do miasta, a radio podało, że na plus-minus Atlantydę wyjechała Wisława Szymborska. Kot został sam w pustym mieszkaniu i definitywnie skończyła się epoka wzajemnej życzliwości.