Tygodnik Podhalański, 24 listopada 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Oda do telefonu

 

Siedzę w poczekalni i czytam w telefonie książkę Petera Mayle’a Rok w Prowansji.  Telewizor nastawiony na cały regulator transmituje udawaną rozprawę przeciwko panience, która napastowana przez ojca użyła wobec niego noża kuchennego ze skutkiem pozytywnym. Wkładam do uszu słuchawki i słucham z telefonu nagrania Muzyki na wodzie Haendla i szczegółowe opisy nieudanego gwałtu oraz udanego nożownictwa toną w dźwiękach boskiego baroku. A Peter Mayle opisuje zimową kolację w skromnym góralskim domu, gdzieś u podnóży Lubéronu, gdzie podano najpierw trzy pizze: z anchois, z grzybami i z serem - i obowiązkowo trzeba było wziąć kawałek każdej z nich. Następnie należało wytrzeć talerz kawałkiem bułki, oderwanym z przeszło półmetrowych bagietek, leżących na środku stołu, i wniesiono następne dania. Były pasztety z królika, dzika i drozdów. Były gliniane miseczki z zapiekanką z kawałkami wieprzowiny, przedzielane kieliszkami marc. Były saucissons przybrane rożkami papryki. Były maleńkie słodkie cebulki, marynowane w sosie ze świeżych pomidorów. Talerze należało ponownie wytrzeć i gospodyni podała kaczki… Potem wjechał wielki gar z potrawką z królika. Zjedliśmy królika. Zjedliśmy zieloną sałatę z grzankami usmażonymi z czosnkiem na prawdziwej oliwie, zjedliśmy pulchne okrągłe crottins z koziego sera, zjedliśmy tort migdałowy z kremem… Do kawy podano pewną liczbę niekształtnych butelek, zawierających wybór tutejszych digestifs.

Uff… Z samego czytania podnosi mi się poziom cholesterolu i trójglicerydów. A Prowansalczycy dożywają późnego wieku bez zawałów serca, maltretując swoją wątrobę bezlitośnie, ale z widoczną przyjemnością. Wszystko co przyjemne jest niezdrowe, niemoralne, albo przynajmniej tuczące. Przyjemność czytania w Nowym Targu o Prowansji na ekraniku telefonu jest niezdrowa dla oczu, niemoralna z powodu wodzenia na pokuszenie, ale od przełykania ślinki chyba sadła nie przybywa?

Po dwóch godzinach lektury porzucam Prowansję, bynajmniej nie dlatego, że nadeszła moja kolejka, tylko już jestem taki głodny, że aby pozbawić się apetytu włączam w telefonie Internet i przerzucam obraz na portal z wiadomościami, gdzie dowiaduję się, że ministrem pracy został młody doktor medycyny, ministrem sportu ładna pani doktor ekonomii, ministrem skarbu sympatyczny doktor archeologii, ministrem sprawiedliwości prawicowy doktor filozofii, ministrem zdrowia lewicowy pediatra, z praktyką jako specjalista od spraw wykluczonych. Czy wykluczeni z PIS-u działacze tej partii, sadomasochistycznie wielbiący nadal swego  byłego prezesa, uzyskali od ministra pomoc, albo chociaż skierowanie do specjalisty?

W gabinecie okazuje się, że ciśnienie mam za wysokie i pani doktor z troską zastanawia się, od czego. Myślę, że to z tęsknoty za Prowansją. I z faktu, że nowoczesność telefonu, służącego do czytania książek i wiadomości oraz słuchania Haendla, ładnie wypada na tle tradycyjnego losu pacjenta oczekującego kilka godzin w kolejce do lekarza rodzinnego i kilka miesięcy do specjalisty.