Tygodnik Podhalański, 11 sierpnia 2011

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2011)

Maciej Pinkwart

Dojne krowy na kółkach

 

 

Tegoroczny festiwal pedałowania pokazał kierowcom dwuśladów, gdzie jest ich miejsce i gdzie ich mają ci, którzy lubią się pokazywać w telewizji w towarzystwie panów w obcisłych kostiumach i pań bez. Ale Tour de Pologne mija szybko i potem znów nas lubią ci wszyscy, którzy w kierowcach upatrują źródło swojego dochodu. Mam tu na myśli przede wszystkim rząd, urząd, samorząd oraz nierząd. Osobne miejsce w martyrologii kierowców mają oczywiście rozrządy i inne przyrządy, ale one z poprzednimi mają mniej więcej tyle wspólnego, co porządek z pożądaniem – a więc niewiele i z błędem.

Cena paliwa nieubłaganie zmierza w stronę 6 złotych za litr. Połowę z tego stanową narzuty, marże, akcyzy i podatki. Ci, co zdobywali prawko na małych i dużych fiatach pamiętają, że kiedyś w urzędach płaciliśmy podatek drogowy, przeznaczony na remonty i budowę dróg. Jego wysokość zależała od pojemności silnika, a kwitek opłaty trzeba było mieć w dowodzie rejestracyjnym. Potem, by usprawnić pobieranie opłat i, oczywiście jeszcze bardziej poprawić stan dróg, opłatę tę wliczono do ceny paliwa. Podatek płacimy w cenie benzyny (im benzyna droższa, tym większy), a władze przeznaczają go na remonty dróg. Świetnie im to idzie. Na drugą nóżkę biorą sobie akcyzę i jakoś leci, do kolejnej kadencji.

Kolejnym cyckiem do wydojenia od kierowców są radary. Ponieważ nikt nie wierzy, że mandaty służą poprawie bezpieczeństwa na drogach, bo głównie stanowią ważną pozycję w przychodach MSWiA oraz samorządów lokalnych – wypracowaliśmy sobie sposób na przeżycie: wiemy, gdzie można się spodziewać radaru (a jak nie wiemy, to powie to nam GPS lub mrugające światła współtowarzyszy niedoli), więc przed radarem i za nim jedziemy szybciej niż zwykle, a w strefie radaru wleczemy się jak sołtys za krową. W efekcie poruszamy się bardziej niebezpiecznie niż bez radaru. By nam jednak nie było z tym tak dobrze, wprowadzono radary strefowe, czyli mierzące czas, w jakim przebywasz dany odcinek. Ostatnio taką nowalijkę zamontowano w moim ukochanym Witowie, gdzie dotąd baliśmy się gminnego radaru przenośnego, umieszczanego w krzakach za stodołą szwagra. Teraz na odcinku 2,5 km mamy się bać radarowego Batmana. Oczywiście, zawsze można stanąć w środku odcinka, popodziwiać krajobraz, zrobić siku i dalej grzać stówą, tylko po co? Lepiej po prostu omijać Witów szerokim łukiem… Dokładnie tak, jak teraz kierowcy omijają słowackie drogi ekspresowe, które stały się terenem polowań policji na polskich kierowców, nie umiejących zrozumieć, czemu na prostej jak drut i równej jak stół nowiutkiej drodze stawia się ograniczenie do 40, a za nim radiowóz. Jak to czemu? Pieniądz nie śmierdzi.  Że się wypłoszy turystów? A, to już zmartwienie innych komórek…

Z pewnością i na to wypracujemy jakieś metody, bo przecież raczej w XXI w. nie zaczniemy chodzić na piechotę, jeździć furmankami, rowerami i na wrotkach, wracając do epoki, w której bezkarnie i za darmo samochodami jeździł tylko rząd, samorząd, urząd i nierząd.