Tygodnik Podhalański, 16 grudnia 2010

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2010)

Maciej Pinkwart

Przyrzucanie dnia

 

W młodości wierzyłem w to, że przysłowia są mądrością narodu. Naród, co prawda, w czasach mojej młodości mądrość swoją przejawiał z rzadka i zazwyczaj w ukryciu, mając nadzieję na zmianę klimatu, bowiem trwała zimna wojna. Mądrość narodu wszakże uczyła, że nadzieja jest matką głupich (w szkole uczyli, że Nadzieja była żoną Lenina) oraz podpowiadała zgryźliwie: czekaj tatka latka, a kobyłę wilcy zjedzą. Kobyły trafiały się rzadko (takie niewyszukane pseudo miała moja ukochana nauczycielka fizyki), a my śpiewaliśmy raczej o rumakach stalowych, i latko nie przychodziło, więc musieliśmy się zadowalać krótkotrwałymi odwilżami. Mądrości narodu niekiedy zaprzeczały sobie wzajemnie, przestrzegając, że co za dużo, to i świnia nie chce, co wobec permanentnych trudności zaopatrzeniowych miało niewielkie zastosowanie, ale jednocześnie pocieszając, że człowiek nie świnia, wszystko zeżre, zapewne odnosząc to do jakości wyrobów mięsopodobnych.

Na mazowieckiej równinie nie dostrzegałem uroków zimy, zwłaszcza gdy przyszło mi dojeżdżać na studia, w tym, co czwartek, na Studium Wojskowe przy warszawskiej ul. Szwoleżerów, gdzie o mrocznej jeszcze godzinie siódmej rano, w szynelu o kroju spod Lenino maszerowaliśmy na Kurhan Kucejki. Po Nowym Roku zaczynało być z górki, bo na Nowy Rok przybywa dnia na barani skok, jednakże przed Gwiazdką dłużyło się okropnie, bo były to czasy, kiedy na ubieranie choinki czekałem z radością i nadzieją, a nie z poczuciem kolejnego obowiązku do spełnienia. Ale było i inne, jeszcze bardziej optymistyczne przysłowie: Święta Łuca dnia przyrzuca. Łuca, czyli Łucja wypada 13 grudnia. Od 13 grudnia można było mieć nadzieję, że noce będą coraz krótsze, a słoneczko będzie wstawać wcześniej. Nie było może tego za bardzo widać, ale nie trzeba widzieć, żeby wierzyć.

Aż raz przyszedł ten 13 grudnia, kiedy to pan generał wybrał mniejsze zło i przyrzucił nam stan wojenny, i ta noc generała przedłużyła się znacznie poza Nowy Rok, a o świętej Łucy zapomniałem. Potem u progu lata 1989 roku przybyło nam i dnia, i wolności, i problemów, i – niestety – lat, i te lata i zimy turkotały w życiorysie jak koła drabiniastego wozu na polskiej wyboistej drodze. I choć czas ogólnie płynął z wiekiem (zwłaszcza, z XXI wiekiem…) coraz prędzej, to – paradoksalnie – zimowy czas płynął coraz wolniej. I wtedy znów zacząłem budować nadzieję na przyjście wiosny na tym, że święta Łuca dnia przyrzuca.

 Aliści chciałem sobie ostatnio to przyrzucanie wymierzyć w konkretach i, niestety, okazało się, że przez dziesięciolecia Łucję (imię od lux – światło) sobie nadinterpretowywałem, jako że po 13 grudnia dnia nadal ubywa, tu minutę, tam dwie – i tak jeszcze przez 10 dni, po czym czas pracy słoneczka się stabilizuje, a od Sylwestra rzeczywiście noc się skraca.

A to przysłowie wynikło z faktu, że w średniowieczu przesilenie zimowe wypadało 13 grudnia i by wesprzeć nadchodzące zmiany, noc tę spędzano na biesiadzie i zabawie przy jasno płonących świecach, które swoje światło przyrzucały do niemowlęcego jeszcze dnia. Z czego równie jasno wynika, że jedynym sposobem na zimową melancholię jest zabawa w towarzystwie, w którym nie będzie ciemniaków. Szukam ze świecą.