Tygodnik Podhalański, 30 lipca 2009

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2009)

Maciej Pinkwart

Unia zbyt wymagająca?

 

 

W przyszłości przedmiotem interesujących analiz historyków, socjologów i ekonomistów z pewnością stanie się stosunek rozmaitych grup społecznych naszego narodu do kwestii przynależności do Unii Europejskiej. Pamiętamy, że przed 1 maja 2004 r. grupą najgłośniej artykułującą swoją niechęć do Brukseli byli rolnicy, a jednym z głównym argumentów „przeciw” było to, że unijni urzędnicy będą kontrolować… stan sanitarny polskich obór. Czyli zakładano, że stan ten będzie tak zły, iż nie pozwoli na dotrzymanie europejskich standardów. Więc lepiej będzie wiązać się z Azją i zachować swojski brudek.

Dziś rolnicy, korzystając obficie z unijnych dotacji za samo posiadanie i uprawianie ziemi, już na Unię nie narzekają, a jeśli nawet tak, to w kwestiach wręcz przeciwnych – że przepisy brukselskie ograniczają wielkość ich produkcji, a kwota mleczna, wynegocjowana dla Polski z Unią jest zbyt niska. Obaw przed inspektorami sanitarnymi nikt głośno nie podnosi.

Ale i pod tym względem Podhale jest wyjątkowe.

Czy ktoś jeszcze pamięta temperaturę dyskusji na temat unijnego certyfikatu dla góralskich oscypków? Czy pamiętamy, że były burmistrz Zakopanego zgłosił do urzędu patentowego zastrzeżenie towarowego znaku oscypka na swoje nazwisko i jak się śmialiśmy, że niebawem ABC wyrobi sobie patent na koło? A gdy wreszcie zgłoszono oscypek do Unii, o mało nie wybuchła wojna polsko-słowacka, bo bacowie spoza Tatr zgłosili do Unii swój ostiepok, a myśmy chcieli być pierwsi i najlepiej jedyni.

No i dostaliśmy ten wymarzony patent europejski na produkcję oscypków, co wiązało się, jak to w Unii, z ustaleniem technologii produkcji, wzajemnych proporcji poszczególnych składników produktu i reżimu sanitarnego dotyczącego bacówek, baców, juhasów, owiec i zdaje się nawet owczarków.

I wtedy oscypki praktycznie znikły ze sprzedaży. Bowiem używanie zastrzeżonej w Unii nazwy musiało wiązać się z przestrzeganiem certyfikatowych ustaleń, a każdy, kto łamałby ten reżim, mógł podlegać karze. Więc na straganach pojawiły się „scypki”, „gołki”, „serki górskie” czy „góralskie” – Polak naprawdę potrafi, więc Unia nas może pocałować w pucierę, a my swoje i tak będziemy robili.

Ale oscypka żal. Prasa właśnie doniosła, że w tym roku tylko jeden baca dostał zezwolenie na legalną produkcję oscypków, czterech innych jeszcze może ma szanse. W zeszłym roku wytwórców takich było jedenastu. Na całym polskim Podtatrzu.

A jak w tej sytuacji miewa się ostiepok? Na słowackich drogach jakoś nie widać straganów, sprzedających serki-podróbki, w sklepach ostiepok też nie rzuca się w oczy ani w organy powonienia, więc może jakoś się i w tej dziedzinie jest tam normalniej? A może Słowakom opłaca się teraz za swoje euro z Krywaniem kupować polskie gołki lub francuski camembert?