Tygodnik Podhalański, 5 lutego 2009

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2009)

Maciej Pinkwart

Sokrateski na Krupówkach

 

Warszawskie ferie się skończyły, więc Zakopane trochę oddycha, ale za to przyjechali Ślązacy i Łodzianie, potem zjadą Kaszubi, a na koniec odpoczynek będzie się należał Podhalanom, za te wszystkie krzywdy, jakie wraz z feryjnymi dudkami na nich spadły. Pieniądze szczęścia nie dają – ale nie wiedzieć czemu w drugą stronę ten truizm nie działa: brak pieniędzy też jakoś powszechnej szczęśliwości nie zapewnia… Co prawda, stary Sokrates, uciekający z domu przed humorami Ksantypy, łaził podobno po ateńskiej Place i śmiał się na widok rozlicznych towarów, rozłożonych na kupieckich straganach, ciesząc się bez ilu rzeczy jest szczęśliwy. No, ale po pierwsze to było dawno i pewno nieprawda, a po drugie – w Zakopanem klimat od Aten różni się zdecydowanie.

Niemniej jednak i tam, i tu jest zdecydowanie więcej mędrców niż przewiduje średnia krajowa, dlatego co i raz w sprawach zupełnie nie związanych z Podhalem pytają dziennikarze górali, którzy w wypowiadaniu jedynie słusznych prawd wyparli ostatnio w mediach księży. Do niedawna czerwono-czarni rozmówcy byli wyrocznią nie tylko w znanych sobie świetnie kwestiach rodziny i rozmaitych form zapłodnienia, w tym modnym in vitro, ale także w dziedzinie sportu, sezonu narciarskiego i sposobów na grypę. Ostatnio o tym wypowiadają się w mediach sprzedawczynie z Krupówek i dorożkarze, którzy jak wiadomo są z dawien dawna uznawani za potęgi intelektualne, a kiedyś nawet Autorytet nazwał ich wszystkich filozofami, bo na początku wszędzie byli górale.

Więc nie zdziwiłem się specjalnie, kiedy w radiu usłyszałem, że zakopiańskie gaździny doradzają premierowi Tuskowi, co powinno się zrobić, by opanować kryzys gospodarczy. I oto zdaniem gaździn na kryzys nie ma to jak oszczędności. Paliłeś – nie pal. Piłeś – nie pij. Jadłeś – nie jedz. Oszczędzać nie można tylko na dzieciach i ich edukacji.

Rada jest celna, i gdyby rząd się do niej zastosował, bylibyśmy potęgą. Co prawda, znaczna część dochodów państwa pochodzi z monopolu tytoniowego i alkoholowego, a liczne dzieci powodują fatalne skutki dla budżetu w postaci zasiłków rodzinnych i darmowej oświaty, aliści niepijące, niepalące, ale za to prokreujące bez umiaru i bynajmniej nie vitroalnie społeczeństwo nie miałoby siły protestować i wysuwać kolejnych postulatów płacowych, dzięki czemu władze i ta część społeczeństwa, która przeżyłaby ów zajefajny reżim, doczekałyby bez problemów do końca kryzysu. Albo przynajmniej do następnych wyborów.

Jakby się nie powiodło, zawsze można by rozważyć zażycie cykuty, lub w rodzimej wersji - żentycy na ciepło.