Maciej Pinkwart

Prawie jak  Schengen

 Inne felietony na www.z-ne.pl

 

Jestem euro entuzjastą i wejście Polski do strefy Schengen przeżyłem głęboko i osobiście, demolując granicę na przejściu w Niedzicy, w utworzeniu którego brałem przed laty publicystyczny udział. Moment wahania przeżyłem już w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, kiedy to całkowicie bez kontroli pojechaliśmy z przyjaciółmi do Szczyrbskiego Jeziora, a odbywszy spacer dookoła zamarzniętej tafli wracaliśmy przez Ździarską Przełęcz i Podspady. Niedaleko leśniczówki, już na prostym, ale wciąż słowackim odcinku drogi zobaczyliśmy stojącego na światłach awaryjnych malucha, obok którego przepięknie ubrany młody góral w śnieżnobiałych portkach i rozpiętej białej koszuli machał na przejeżdżające samochody. Było kilkanaście stopni mrozu, ale jemu nie robiło to większej różnicy. Zauważył nas z trudem, ale zaproponował nam sporą kasę za podwiezienie go do… Białego Dunajca. Okazało się, że wyszedł z chałupy po pasterce, wsiadł w czyjegoś fiacika i tu się ocknął, kiedy samochód się zepsuł.

- I gdzie ja, k…, jestem?

Gdy dowiedział się, że na Słowacji, kilka kilometrów od granicy, nie mógł uwierzyć.

- Ale, k… dlaczego? Dlaczego?

Nabrzmiałe bólem pytanie po raz pierwszy podważyło w moim umyśle sens zniesienia tak przyjaznej dotąd dla pijanych kierowców granicy. Dawniej Białodunajczanin po prostu nie wjechałby na Słowację, utknąwszy na szlabanie, gdzie okazałoby się, że: nie ma dokumentów, samochód jest pożyczony i niesprawny, kierowca nie widzi drogi i nie orientuje się w geografii wspólnej Europy. No i jest nieodpowiednio ubrany do klimatu. Patrol policji zająłby się nim troskliwie.

Ale weszliśmy do Schengen i póki wiadome ugrupowanie nie wróci do władzy – w postschengeńskiej rzeczywistości musimy się jakoś odnaleźć. Najtrudniej, rzecz jasna, jest pogranicznikom (a wcześniej – celnikom) pozbawionym stołków oraz budek z okienkami. Żyjąc wspomnieniami starej rzeczywistości, ale funkcjonując w nowych dekoracjach zamienili budki na samochody terenowe i działają nie na granicy tylko trochę obok. Kilka dni temu na przykład w okolicy Chyżnego pogranicznicy słowaccy sprawdzali – wybiórczo, rzecz jasna – samochody na 100 metrów przed dawnym przejściem granicznym, polskie mundury pojawiły się tuż za przejściem, opodal stróżowała służba celna. Znane powiedzenie o tym, że warto zarazem zjeść ciasteczko i zachować ciasteczko ma i na granicach zastosowanie. TVN pokazała podobne – może jeszcze bardziej irytujące – sceny z granicy, która powróciła w Zgorzelcu.

Ideą Wspólnej Europy jest swobodny przepływ ludzi, idei i towarów. I granicę po to się znosi, by jej nie było, a nie po to, by była 100 metrów dalej. Ja WIEM, że to jest w zgodzie z prawem i proszę rzecznika Straży Granicznej, by mnie w tej sprawie nie pouczał. Dodam, że jak na razie mnie nikt nie zatrzymywał i nie występuję we własnym urażonym interesie. Ja po prostu nie lubię podchodów i gry w chruszczówkę z pięknymi ideami.

Nowy Targ, 6-02-2008