Maciej Pinkwart
Deszczowy lipiec
Akurat pioruny waliły we wzgórza reglowe i ulic Kościeliską płynęła rzeka, kiedy Teresa Jabłońska, dyrektorka Muzeum Tatrzańskiego, walcząc z zamokłym nagłośnieniem, uroczyście otwierała nową filię zakopiańskiej placówki, prezentującej zbiory etnograficzne z Podhala. W otwarciu brał udział autentyczny biskup, skądinąd stryjeczny wnuk wielkiego badacza folkloru i prekursora muzeum – Bronisława Dembowskiego, i może dlatego nagłośnienie tuż przed tym, zanim zabrał głos, zaczęło działać, a do licznie zebranych uczestników wernisażu dotarło autentyczne wino, choć wokół wody było coraz więcej.
I właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że niebawem, na Placu Niepodległości w centrum Zakopanego odbędzie się otwarcie kolejnej wielkiej atrakcji – letniego kina plenerowego. Na pomysł ten wpadli zapewne burmistrzowie stolicy Tatr i Sopotu, kiedy wspólnie jechali w pociągu, łączącym obie nasze sezonowe stolice, jako że kino to ma działać łącznie: w Zakopanem, Sopocie i w pociągu.
W odniesieniu do Zakopanego uważam to za znakomity pomysł: tłumy miłośników kina od lat tworzą nieprzebrane kolejki przed istniejącymi już salami kinowymi, a ścisk, jaki niekiedy tworzy tam 20-30 zgromadzonych widzów powoduje utratę wiary w zbawcze skutki działania zakopiańskiego klimatu. Tymczasem od czasów Tytusa Chałubińskiego wiadomo, że wspaniały klimat stolicy Tatr najlepiej działa na świeżym powietrzu, więc werandowanie przy ekranie może być hasłem roku. Kojący szum deszczu, bijącego o parasole widzów, otulonych w puchowe śpiwory, w połączeniu z pięknymi postaciami aktorów, migocących w świetle błyskawic na pneumatycznych ekranach w kształcie płaskich balonów może leczyć stargane nerwy, tak jak przewidywał to warszawski doktor w czasach, gdy do Zakopanego przyjeżdżano leczyć nerwice, a nie nabawiać się ich. Należy tylko staranniej niż dotąd zaplanować repertuar i nasycić go treściami górskimi oraz, ewentualnie, morskimi. Poza klasyką zakopiańską, taką jak „Biały ślad”, „Tajemnica panny Brix”, „Sportowiec mimo woli”, „Dzień wielkiej przygody”, „Zuzanna i chłopcy” czy „Janosik”, warto sięgnąć po „Siedem dni w Tybecie”, „Pocztówki znad krawędzi” czy choćby „Operę za trzy grosze”, która przyda się w Zakopanem nie tylko jako ilustracja środków, łożonych na kulturę, ale także w związku z osobą głównego bohatera. Nie znacie? A, to szkoda.
W związku z sopockim kontekstem warto uzupełnić ofertę o „Syreny”, „Casino Royal” i „Gdzie jest Nemo”. W obydwu kontekstach zaś sprawdzi się tytuł „Deszczowy lipiec”…
Jak na razie, w repertuarze są nowości filmowe, czyli to co wszędzie, a jedyną różnicą jest to, że nie trzeba płacić za bilet i zagwarantowane ma się wielkie przeżycia estetyczne, reumatyzm (Zakopane), komary (Sopot) i szybką akcję (pociąg). Jest to z pewnością godny odnotowania kolejny krok w kierunku likwidacji odrębności kulturowej Zakopanego i oferowania turystom tego, co i tak mają u siebie w domu. Bo nam, zgodnie z nieśmiertelnym prawem inżyniera Mamonia, podoba się to, co już znamy. Niewątpliwie krok w dobrym kierunku, a kinowe nadmuchiwane balony ekranowe przyciągną pod Giewont kolejne rzesze turystów, lubiących kontakt z wielką kulturą.
Nowy Targ, 3 lipca 2009