Maciej Pinkwart

Chlewik

 Inne felietony na www.z-ne.pl

 

W Zakopanem tuż obok Domu Handlowego „Granit” pojawiła się nowa placówka gastronomiczna o wdzięcznej nazwie „Chlewik”. Fakt ten wpisuje się w utrwaloną już tradycję, wedle której wiejskie nazwy i obyczaje przenikają w coraz większym stopniu do kultury (jeśli tu można użyć tego słowa…) miejskiej.

Każdy z czytelników zechce w tym miejscu sięgnąć do zasobu własnych obserwacji i wesprze to spostrzeżenie długim szeregiem przykładów, obserwowanych nie tylko w Zakopanem i na Podhalu, ale także jak kraj długi i szeroki. Prawie wszędzie „restauracje” zastąpione zostały przez gospody, karczmy, albo, w wersji lokalnej – karcmy, czasem trafi się nawet prosta Chata, Chałupa czy wręcz Sopa, niekiedy dziarskie reklamy zapraszają nas na jadło do Szałasu, Zagrody lub Bacówki, a nawet branżowo jakby dość odległej Kuźni. W tej sytuacji nikogo nie dziwi, że wieprzowina zastąpiona została przez świninę, befsztyk może się nazywać krówski zadek, a gdzieniegdzie nawet filet drobiowy w wersji extreme występuje jako cycki Zoścynej kury… W tej sytuacji starodawna gorzołka w miejscu zwyczajnej wódki wydaje się jedynie elementem tzw. polityki historycznej.

Jest to zjawisko stosunkowo nowe, widoczne w ostatnich kilku, może co najwyżej kilkunastu latach. Przedtem można było zaobserwować tendencję odwrotną: oto w najbardziej zapadłych dziurach jako nazwy miejscowych mordowni pojawiały się określenia górnolotne, wyszukane, przeniesione z tzw. wielkiego świata. Oto kusiły nas fioletowo świecące neony Excelsiorów, Błękitnych Orchidei, Imperialów,  trafiły się niekiedy Wersal, Las Vegas, Europa albo i Paradise. Jeśli można wyciągnąć może zbyt pochopny wniosek i unaukowić ten fakt, to zapewne owe zmiany w tendencjach nazewniczych biorą się z faktu, iż do niedawna byliśmy społeczeństwem w większości wiejskim, w którym tęsknota do miejskiego splendoru przejawiała się między innymi w owych nazwach, mocno ponad stan określających lokale służące do wypitki i wybitki, w których dyżurny bigos, zeschnięty żółty serek i jajeczko na twardo garnirowane zeszłotygodniowym majonezem stanowiły niezbyt ambitną scenografię dla zwyczajowej sety z utrwalaczem. Od kilku zaś lat większość ludności naszej części środkowej Europy mieszka w miastach i do dobrego tomu należy kierowanie tęskniącego spojrzenia w stronę dawno minionej wiejskiej przeszłości, gdzie wszystko było proste, jasne i swojskie i nie trzeba było się przymuszać do filharmonii, w sytuacji gdy dyskoteka w Manieczkach stanowiła kulturowy próg ambicjonalny.

Tutaj na Podhalu dochodzi dodatkowy czynnik, o którym już kiedyś zdarzyło mi się pisać: przy niedostatku wyzwań jakie dla dzielnych tutejszych ambicjonerów niesie nazbyt ucywilizowana natura i ułatwiająca życie technika – coraz trudniej objawić własną dzielność mierząc się z przyrodą, wrogami ojczyzny czy trudami górskiego bytu. By wszakże doznać samospełnienia, nie wystarczy mocnym chwytem ująć dżojstik i wykończyć wszystkich przeciwników na domowej play-station, trzeba od czasu do czasu rzucić mocniejszym słowem i wypowiedzieć się szorstko, co wszak media tak lubią i chętnie cytują, jako że rozróżnienie między kulturą ludową a całkowitym brakiem kultury jest dla współczesnych dziennikarzy coraz trudniejsze. Stąd przaśność (żeby nie nazwać rzeczy słowem mocniejszym i niekiedy bardziej adekwatnym) staje się normą i panoszy się coraz bardziej, dokonując gwałtu nie tylko na normach obyczajowych, ale także na folklorze czy wreszcie zdrowym rozsądku. Grubiaństwo jako substytut gwary (Kto w "Misiu" żre ten fajny je!) trafia niekiedy nawet do pseudogóralskich reklam, do tegośmy się już przyzwyczaili. Teraz zakopiańscy goście zaproszeni zostali na biesiadę do Chlewika. Kiedy już powiemy sobie smacznego, możemy sobie uświadomić, że w tym  miejscu był kiedyś zakopiański dworzec autobusowy, a w budynku gdzie jemy w Chlewiku, były kasy biletowe i toaleta publiczna.

 

Nowy Targ, 16-02-2008