- „Oni są źli, bo mają dobrze” - takie komuniackie zdanie słyszałem ostatnio w Zakopanem w kontekście zbliżającej się zimy i faktu, że na słowackich wyciągach będzie taniej, mniej tłoczno i łatwiej będzie można do nich dojechać, a już przykładem szczególnej bezczelności ze strony naszych południowych sąsiadów jest uruchomienie tanich linii lotniczych z Warszawy do Popradu, co pozwoli komfortowo wygodnie i szybko dostać się wprost pod Tatry. Oczywiście, że z naszego punktu widzenia było lepiej, kiedy im było gorzej, bo artykuły spożywcze w szklanych opakowaniach były tanie, a „vypražaný syr” za parę „korunek” zaspokajał nasze wyrafinowane gusty kulinarne. Ech, sporo się zmieniło w słowackiej gastronomii, od czasu kiedy po raz pierwszy pochylił się nade mną kelner w restauracji „U trzech apostołów” w Lewoczy, doradzając „Apostolsku pochutku”, a do tego słowackie wino - wytrawne białe, o nazwie „Zelené”, wyprodukowane w Modrej…
Słowacka oferta narciarska jest w zasadzie ciosem w plecy Zakopanego, które na Gubałówce zamiast stoku narciarskiego ma procesy Gąsieniców-Byrcynów z PKL, na Butorowym zamiast trasy narciarskiej projektowane osiedle apartamentowców, a na Nosalu zamiast wyciągu krzesełkowego spór między Marianem Stramą a Centralnym Ośrodkiem Sportowym. Optymiści, rzecz jasna, powiedzą, że szklanka jest do połowy pełna: polscy narciarze słowackim samolotem w godzinę przylecą tanio z Warszawy do Popradu, gdzie będzie na nich czekać cieplutki mikrobus do Zakopanego, dokąd dotrą po kolejnej godzinie – zamiast 8 godzin telepać się po rozrywkowych polskich drogach. Potem zamieszkają w jednym z luksusowych hoteli czy pensjonatów, które w stolicy Tatr buduje się łatwiej niż trasy narciarskie, gdzie wykupią ski-pass na trasy w Łomnicy, Białce, no i oczywiście w Zakopanem, jeśli jeszcze jakieś zostaną.
Tylko, że prędzej zostaniemy przyłączeni do Słowacji niż dogadamy się w sprawi ski-pasów między, powiedzmy, PKL a właścicielami Polany pod Nosalem czy Szymoszkowej.
Bowiem w dzisiejszych czasach kwestii konkurencji o względy (mówmy prościej: o pieniądze) tatrzańskiego narciarza nie należy rozpatrywać w kategoriach międzypaństwowych, a międzybiznesowych. Inaczej mówiąc, owa wojna pod białą narciarską flagą toczy się nie między Polską a Słowacją, tylko między zakopiańskimi a ździarskimi czy też tatrzańskołomnickimi i szczyrbskojeziornymi przedsiębiorcami, i zapewne niewiele odbiega od znanej nam od dawna wojny między Zakopanem a Bukowiną czy Białką Tatrzańską, albo między Ździarem a Tatrzańską Łomnicą.
Nowy Targ-Kraków, 27-10-2009