Maciej Pinkwart

Reklama viagry

 

 Tutaj skan artykułu

 

Walka z dziwactwami reklamy jest czystej wody donkiszoterią. Pewien zakopiański plastyk od kilkudziesięciu lat przedkłada władzom memoriały ukazujące czarno na białym kolorową samowolę informacyjną nie tylko na Krupówkach (to już zdaje się teren, przeznaczony definitywnie na wesołe miasteczko), ale i w całym Zakopanem, a nawet i w niewielkich miejscowościach Podhala, gdzie łatwiej o tablicę informacyjną o zakładzie produkującym „góralską stal”, niż o drogowskaz do zabytkowego kasztelu. Wiem coś o tym i ja, bowiem od lat wyśmiewam pseudogóralskie narzecze w rozmaitych reklamach „sakramenckiego piwa”, sklepów, „spsedających pikne spsęty" itp. Ale we współczesnej reklamie przecież nie chodzi o estetykę ani o rzetelność informacji. Zdaje się, że i o zysk ze sprzedaży towarów i usług chodzi w niewielkim stopniu – trudno mi uwierzyć, że kiedy Adam Małysz przed laty reklamował skakanie na... pocztę, miało to na celu zwiększenie wpływów ówczesnego monopolisty, skutkiem rzucenia się fanów polskiego skoczka do wysyłania listów w ilościach hurtowych, wnoszenia podwójnych opłat za czynsz czy choćby opłacania abonamentu za telewizję, transmitującą Małyszowe zwycięstwa. Chodziło tylko o zaksięgowanie pewnej pozycji w dziale „reklama”, co wpływało na bilans między obrotem a zyskiem.  A może po prostu o sponsorowanie mistrza.

Wszechobecność reklam na ulicach i w mediach jest tak powszechna, jak ślady po wyplutej gumie do żucia na chodnikach miast i jak plastikowe torebki w leśnej głuszy: miłe to nie jest, ale musimy z tym żyć, najlepiej udając, że tego nie ma. I dlatego bezsensowne są krytyki, kierowane ostatnio pod adresem polityków, zaplątanych w mimowolne czy też celowe reklamowanie jakichś produktów – niezależnie od tego, czy są to polskie stocznie, góralskie oscypki, czy operatorzy komórkowi.

I tak na przykład krytyka prezesa PIS-u, reklamującego „rodzinny telefon komórkowy jest krzywdząca i zupełnie nieuzasadniona: po pierwsze, będzie to zabawka tak prosta, że nawet osoba nie mająca dotąd telefonu go obsłuży, bowiem będzie łączyć prezesa tylko z rodziną: Mamusią, Bratem Prezydentem i Ojcem Dyrektorem. A po drugie – przecież innemu naszemu przywódcy, prezydentowi Barackowi Obamie nikt nie wytyka‚ że jego hasło yes, we can! może być wykorzystane przez producentów viagry.

 

Nowy Targ-Kraków, 21-07-2009