Maciej Pinkwart
Oscypki i gołki
Telewizyjne wiadomości podały, że Unia przyjęła podhalański oscypek do rodziny serów europejskich i że będzie sprzedawany jako owczy ser z Polski – produkt spełniający normy UE. Cieszył się z tego publicznie na ekranie starosta Andrzej Gąsienica-Makowski, występujący w klasycznej góralskiej czapce na futrze, widywanej przedtem na głowach naszych gości styczniowych ze Wschodu. A potem reporterka podała, że ów certyfikat autentyczności powiada, iż prawdziwy, europejski owczy oscypek ma być wykonywany zgodnie ze starodawną recepturą, zgodnie z normami higienicznymi i w zgodnym z normą kształcie. I ma mieć w sobie 60 % sera owczego i 40 procent krowiego. Po czym turyści wypowiadali pochwały sera owczego, który gdzie indziej jest podrabiany, a pod Gubałówką jedynie autentyczny. A na zakończenie migawki udzielono głosu przedstawicielom ludności miejscowej, którzy – pewno ciesząc się w głębi duszy z międzynarodowego uznania ich produktu – opowiadali, w jaki sposób będą omijać unijne nakazy higieniczne, normy składnikowe i ewentualność jakichkolwiek kontroli. Ano, w taki, w jaki zareagowali na wpisanie bryndzy podhalańskiej na listę produktów unijnych: poprzez zmianę nazwy. Z podhalańskiej na zakopiańską…
Logika jest porażająca: najpierw długie starania o to, by nasz produkt został opatentowany w Unii, potem podchody po to, by tę Unię – czyli nas wszystkich – oszukać. Rzecz sprawdzona od czasu, gdy były burmistrz Zakopanego Adam Bachleda Curuś – oczywiście w trosce o dobro ludu podhalańskiego, w imieniu którego lubił występować – zamierzał opatentować nazwę „oscypek” i każdy kto by jej używał, musiałby uzyskać od niego licencję. Wtedy na poboczach dróg w pobliżu Zakopanego pojawiły się stoiska, na których przemyślni lokalni straganiarze sprzedawali „scypki”. Wiadomo, scypek nie jest chroniony, tylko oscypek. Teraz przedstawicielka ludności miejscowej zapowiedziała w telewizji, że zamiast kontrolowanych przez Unię oscypków będzie sprzedawać niezależne od brukselskich higienistów gołki. Nie chodzi o to, że gołe, tylko okrągłego kształtu. Prawie jak gałki. I prawie jak oscypki.
Szokująca jednak była dla mnie – nie tyle z kulinarnego, ile z filologicznego punktu widzenia wiadomość, którą potwierdził góralski starosta w „Gazecie Wyborczej”, mówiąc, że oscypki robi się z mleka polskiej owcy górskiej z domieszką maksymalnie 40 proc. mleka krów rasy polskiej czerwonej. Czyli moje (i na pewno nie tylko moje) powiedzonka o owczym serze z mleka krowiego wcale nie są takie dowcipne - jak każda rzecz wzięta z rzeczywistości.
Kilka lat temu, kiedy góralskich produktów nie sprzedawano jeszcze z westernowych straganów, na Krupówkach widywałem taki obrazek: ubrana po góralsku gaździna wychodzi ze sklepu „Delikatesy” z kilkoma kostkami masła. Odwija je ze sreberka, upycha do wyszczerbionego kubeczka, po czym czubkiem noża robi na wierzchu estetyczny wzorek. I staje przy Krupówkach, nawołując przechodniów do kupowania prawdziwego, góralskiego masła…
W wielu kulturach lokalnych, badanych przez etnologów, pojęcie oszustwa jest mocno wariacyjne i jego ocena moralna wynika prawie zawsze z kontekstu. To znaczy z tego kto kogo oszukuje. W owych kulturach etnologicznych zazwyczaj dezaprobatą społeczną obdarza się nie tego, kto oszukał, tylko tego, kto dał się oszukać. Przy czym oszukiwanie samo w sobie staje się grą, w której wygrywa ten, kto oszukał.
Jednym słowem wszystko zależy od tego, kto trzyma właściwy koniec ciupagi.