W Nowym Roku górale zacierają ręce w modnych rękawicach bez palców, bo wytarły się od liczenia dudków, turystom komórki przymarzają do uszu, góry wszyscy oglądają tylko na ekranach cyfrowych aparatów fotograficznych, a śnieżne armatki pracują całymi nocami tak, że niedługo śniegu na stokach będzie więcej niż w niewywożonych zaspach na ulicach. Z Nowym Rokiem wiążemy nadzieje na to, że nie będzie gorzej, bo w to, że zdarzy się cud i będzie lepiej, wierzy już mało osób. „Lepiej już było” – powiadają wsteczni optymiści, podczas gdy postępowi pesymiści mówią – „Będziemy jeszcze tęsknić do tego, co jest”.
Dawno nie widziane kolejki tworzyły się w Sylwestra we wszystkich sklepach przygranicznej Suchej Hory i Łysej nad Dunajcem, a polscy miłośnicy wyskoków spożywczych kupowali u Słowaków całe kartony, płacąc ostatnimi koronami za możliwość tańszego znalezienia się pod wpływem. Nikt nie szastał eurosami, bo wydawanie najmocniejszej obecnie waluty na świecie jest wciąż dla nas dość bolesne. No i żeby ją mieć, trzeba ją kupić. Kupowanie pieniędzy wydaje się mniej atrakcyjne niż kupowanie artykułów do towarzyskiego spożycia, więc chętnie płacimy na Słowacji rodzimą walutą, której sztandarowi patrioci polityczni będą bronić jak niepodległości, bowiem będzie to ostatnia rzecz, której w Polsce nie będą produkować konsorcja zagraniczne. Choć nie jest wykluczone, że i Wytwórnię Papierów Wartościowych obsługiwać będą gastarbeiterzy z Chin.
Wprowadzenie euro na Słowacji jest podobno dla Polski papierkiem lakmusowym tego, jak zachowa się kraj środkowo-europejski po włożeniu kolejnego kostiumu zachodnio-europejskiego. Demokracja, wolne wybory, wolność słowa, brak granic, a teraz jeszcze wspólna waluta. Uwiera nas trochę, jak modny ciuch kupiony na Allegro, nie mierzony, tylko na rozmiar. Może spasuje, a może nie. Ale ubieranie się w niewyprawione skóry czy kontusze w naszych czasach raczej nie dowodzi patriotyzmu, tylko demencji politycznej, więc wygodne czy nie, ale ubranie się w euro będzie dla nas konieczne. Jednak myślenie o tym ma u nas wciąż charakter magiczny, związany z faktem, że złotówka wobec europejskiej waluty ma znacznie mniejszą wartość nabywczą. €-entuzjaści cieszą się, że pensje będziemy dostawać w euro, a więc niby będzie nam lepiej. €-sceptycy straszą, że skoro mocniejszą walutą będziemy musieli płacić za towary, to będą one dla nas droższe.
A tak naprawdę nie chodzi o to, żebyśmy mniej wydawali, tylko żebyśmy więcej zarabiali. I tego przeważnie sobie życzyliśmy w Nowy Rok: zdrowia, zdrowia i jeszcze raz… pieniędzy. Najlepiej w euro, byśmy mieli nadal wolny dostęp do słowackich artykułów spożywczych.
Nowy Targ-Kraków, 6-01-2009