Maciej Pinkwart

Szare miraże

 

 Tutaj skan artykułu

 

 

Jedna z niegdysiejszych pieśni masowych stawiała przed podmiotem lirycznym alternatywę między utrzymaniem pozycji i pójściem na dno, z honorem. Pieśń dotyczyła morza, ale przypomniała mi się w związku z górami, kiedy to Zakopane poszło w RPA na dno jako kandydat do organizacji narciarskich mistrzostw świata w konkurencjach klasycznych. Było to oczywiście do przewidzenia, bo wystarczyło, żeby którykolwiek z przedstawicieli gremium decydującego w tej sprawie kiedykolwiek w ostatnich miesiącach odwiedził nasze „Monte Gewonto” własnym samochodem i przejechał głównymi ulicami miasta-kandydata. Jeśliby zachował resory w samochodzie i szczękę w gębie, to znaczyłoby, że jest specjalistą od slalomu specjalnego, czyli konkurencji alpejskiej raczej niż klasycznej. Jeśli, oczywiście, udałoby mu się w ogóle do Zakopanego dojechać najlepszą drogą Europy, przez Szaflary i Poronin. Jakby jeszcze, nie daj Boże, szukał w Zakopanem choćby tylko kilku tysięcy miejsc hotelowych o wysokim standardzie, publicznej toalety, bezpłatnego parkingu czy serka owczego zgodnego z dyrektywami Unii Europejskiej - zyskałby harcerską sprawność tropiciela, ale w Kapsztadzie zagłosowałby na Val di Fiemme.

Cóż, uprzedzali nas… Prezydent FIS Gian-Franco Kasper mówił przed głosowaniem, że z faktu, iż mamy w Polsce Małysza nie należy przesądzać o wynikach. Burmistrz Janusz Majcher zapowiedział, że jeśli Zakopane nie wygra w Kapsztadzie, to on do domu nie wraca. Czy to oznacza „legniecie” na dnie z honorem? Kapsztad jest piękny, a ulice mają równą nawierzchnię…

W tym samym czasie do legnięcia z honorem na dnie szykuje się Wrocław, chcący stać się siedzibą Europejskiego Instytutu Technologicznego i nie mający podobno większych szans w walce z Budapesztem. Prezydent tego najbardziej lwowskiego z polskich miast dał do zrozumienia mediom, że Wrocław by niezawodnie wygrał, gdyby władze kraju skuteczniej potrafiły wpływać na decyzje władz w Brukseli. Zaś burmistrz Zakopanego upatruje winy w kiepskim działaniu Polskiego Związku Narciarskiego, który nie potrafił wprowadzić do FIS-u swoich ludzi. Jak widać, wiara w protekcję mogącą czynić cuda jest głęboko zakorzeniona w naszych samorządach. Osobiście też uważam, że wiele naszych spraw wyglądałoby inaczej, gdyby profesor Lech Kaczyński decydował o losach światowej nauki w Brukseli, a prezes Jarosław Kaczyński realizował swoje ambicje jako prezydent FIS-u w Szwajcarii. A burmistrz Zakopanego, na wygnaniu w Kapsztadzie łatwiej by zauważył, że opinie o naszej sezonowej stolicy kształtują drogi, toalety, hotele i kultura, a nie obecność znajomych członków w obcych organach.

W kontekście podążania z honorem na dno sądzę, że zbliżające się polskie zwycięstwo na Euro 2008 jest poważnie zagrożone tym, że premier Donald Tusk nie będzie obecny ani na boisku, ani na widowni.

 

Nowy Targ-Kraków, 3-06-2008