Maciej Pinkwart

Świąteczna masakra

 

 Tutaj skan artykułu

 

Karp jest najtrwalszym elementem tradycji Bożonarodzeniowej w Polsce. Całkowicie niesłusznie, i to z wielu powodów. Jako ryba, jest poniekąd symbolem chrześcijaństwa – a jak można zjadać symbol? Spieramy się czasem, jakie zwierzęta mogły być towarzyszami Dzieciątka w Stajence Betlejemskiej – ale poza sporem jest to, że karpia z pewnością wśród nich nie było. Karp absolutnie nie wchodził w skład menu pasterzy, którzy trzód swych strzegli w grudniu, kiedy to karpie zazwyczaj nie zakłócają sobie zimowego snu. Mogły pojawić się na stole prezydenta Łodzi, kiedy 6 stycznia będzie wraz z urzędnikami świętował przybycie Trzech Króli, choć tradycja epifaniczna raczej widzi w nich Trzech Mędrców, no a mędrzec nie będzie się fatygował z karpiem. Z prezydentem zresztą też.

Karp na wigilijnym stole jest antytezą Bożego Narodzenia, bowiem przed Narodzeniem ryba musi umrzeć gwałtowną śmiercią. Anielskie chóry ze zgrozą odwracają oczy, kiedy ojciec rodziny w znoszonych dresach, albo teściowa w plastikowym fartuszku, z młotkiem w dłoni i żądzą mordu w oczach zakrada się do łazienki, gdzie w wannie ufnie pluska zwierzątko, które już przez kilka dni zdołało nas polubić, mimo codziennego oglądania w intymnych sytuacjach całej naszej rodziny, niekoniecznie młodej i zgrabnej. Dziatwa szkolna, wyuczona na misyjnej telewizji, bez zmrużenia powiek spogląda z lubością, jak młotek opada na kark dygocącego przedśmiertnie karpia. Potem babcia wbija weń sadystycznie wygięty nóż do ryb, podczas gdy starsza młodzież ochoczo przytrzymuje trupka, wyobrażając sobie w tej roli ulubionego nauczyciela, który też jest spod znaku ryb. Krew tryska po kafelkach, a z radia słodki głos Binga Crosby przypomina, że mamy Białe Boże Narodzenie. Oprawca pozbawia karpia głowy i ogona, które to części ciała dają podstawę do rybnej zupki – jeśli nie porwie ich domowy kotek, który jak wiadomo jest szpiegiem Belzebuba. Resztę korpusu, poćwiartowanego w dzwonka, otoczone w bułce tartej babcia wrzuca, jeszcze drgające, na głęboki tłuszcz.

A potem wielka przygoda z jedzeniem usmażonej ryby, z nadzieją, że dziadek nie zadławi się ością, przynajmniej nie w tę wigilię, bo nie zdążył jeszcze napisać testamentu. I gdy rodzina wepchnie w siebie tych dwanaście potraw - wśród nocnej ciszy najmłodsza wnuczka otrze buzię z panierki i zacznie rozdawać prezenty. Może w wolnej chwili ktoś spojrzy na szopkę pod choinką i przypomni sobie, dlaczego się tu co roku spotykamy…

 

 

Nowy Targ-Kraków, 22-12-2009