Nie można Lechowi Kaczyńskiemu zarzucać, że całą tę brukselską siurpryzę zrobił dla własnego interesu. Przeciwnie, jego interes byłby w tym, żeby siedzieć w domu u mamy na imieninach, zajadać budyń czekoladowy i słuchać wiadomości z trasy wyścigu. Samoloty rządowe są w fatalnym stanie i w zasadzie jest tylko kwestią czasu kiedy podzielą los Ikara. No a wtedy nie jest obojętne, kto będzie na pokładzie…
Prezydent postępuje tak jak postępuje tylko i jedynie dla dobra państwa, przy czym dobro to pojmuje szeroko i z rozmachem, na miarę największego z Burbonów – Ludwika XIV, który mawiał „Państwo to ja”. Nasz prezydent jest nieco skromniejszy i nie używa słowa „ja”, zastępując je demokratycznym słowem „my”. Dokładniej „my z bratem”…
Ludwik XIV, według znanej legendy, też miał brata, i też był to brat bliźniak. Jednakże swój etatyzm Ludwik pojmował bardzo indywidualistycznie i w stanowisku „Państwo to ja” nie było miejsca na bliźniaka. Wiemy jak się skończyło: oddaniem niewygodnego brata na wychowywanie u chłopa na podwórku, a potem żelazną maską na twarzy i celą w Bastylii. Ale – znów według legendy – w ostatecznym rozrachunku to nie bliźniak trafił na bezterminową odsiadkę, a Ludwik właśnie, bo bliźniak miał lepszy charakter i zło zostało zwyciężone dobrem. Z jak najfatalniejszym dla Burbonów skutkiem zresztą, bo po trzech pokoleniach, w których następstwo tronu było nieco pogmatwane (po Ludwiku XIV królem został jego prawnuk jako Ludwik XV, po którym panował jego z kolei wnuk Ludwik XVI) przyszła Wielka Rewolucja i było po zawodach. W tej sytuacji, by ustrzec się zgubnych dla państwa skutków rewolucji, trzeba zawczasu odsunąć Ludwika od wszelkiej władzy – i tę lekcję bracia Kaczyńscy odrobili dokładnie. Ludwik Dorn uniknął Bastylii, ale na tron może już tylko popatrzeć z daleka.
Ale jak to mówią, chcącemu krzywda się nie dzieje i widziały gały, co brały. Taki wykształciuch – żeby zacytować klasyka – powinien mieć umiejętność przewidywania własnych poczynań.
Siedzi góral na drzewie i piłuje gałąź, na której siedzi. Przechodzi turysta i ostrzega:
- Oj, nie piłujcie, góralu, gałęzi, bo spadniecie.
Góral macha ręką i piłuje dalej, turysta wzrusza ramionami i odchodzi. Góral spada, wstaje, rozciera sobie bolący tyłek i z podziwem patrzy za turystą:
- Prorok jakiś, cy co?
Od lat jednak Ludwik jest symbolem męskiej sprawności działania w kuchni (politycznej) i choć należy wątpić czy kot Alik i suka Saba będą jeszcze kiedykolwiek jadły z jednej miski, to należy z uwagą przyglądać się wnukom i prawnukom byłego Marszałka, bo w jego dawnej partii tylko on mógłby w zasadzie zapewnić ciągłość dynastyczną.
Nowy Targ-Kraków, 28-10-2008