Maciej Pinkwart

Kwiatek do kożucha

 Tutaj skan artykułu

 

Gdy pierwszy Jasiek Gąsienica Neandertalczyk rzucił kobietę na futro niedźwiedzia jaskiniowego w Grocie Magurskiej, by uczcić ten marcowy dzionek bez pomocy pigułek powstańczych, niewiasta z rozczuleniem odkryła, że we włosy futerka wplątał się wiosenny kwiatek. I od tamtej pory mężczyźni mają obowiązek obchodzić Dzień Kobiet, a kobiety oczekują od nich kwiatka, futra oraz rzucania nań. Kolejność jest w zasadzie dowolna, zaś powtarzalność mile widziana, z tym, że furto dobrze się sprawdza nie częściej niż raz na jedną kobietę, i dlatego też powinno być zastępowane innymi dobrami, jak na przykład mieszkania, samochody, w ostateczności złote torebki wyszywane brylantami. Sposób uczczenia święta ze strony kobiety zwykle zostaje wybrany po oszacowaniu jakości futra lub jego zamienników. Kwiatek jest zawsze mile widziany, bowiem spełnia rolę romantycznego kamuflażu.

Przez aktywistów prawicy Dzień Kobiet kojarzony jest z Układem Warszawskim, goździkiem, talonem na rajstopy i wyrobami czekoladopodobnymi. A przecież to święto ma tradycję amerykańską (choć rzeczywiście lewicową) i sięga 1909 r., ale tak naprawdę zaczęło się już w starożytnym Rzymie, kiedy to w pierwszym tygodniu marca obchodzono Matronalia, czyli święto Matki-Rzymianki. W tym czasie mężczyźni mieli obowiązek dawać kobietom prezenty i spełniać ich życzenia. Zwracam tu uwagę na słowo obowiązek.

Mimo oficjalnych fochów, manifestowanych przez polityków prawicy (lewica z tej okazji idzie na kobiecą Manifę, a na czele demonstrantów staje zwykle Ryszard Kalisz, nie dlatego, żeby czuł się kobietą, tylko dlatego, że trudno go nie zauważyć) – Dzień Kobiet w Polsce trzyma się dobrze, a nawet się świetnie rozmnaża. Ostatnio obchodziliśmy Dzień Kobiet w Tłusty Czwartek, przedtem w Walentynki, w Trzech Króli, na Gwiazdkę i w Mikołajki, a świąt kobiet w sezonie letnim wprost zliczyć się nie da. W sumie co trzeci dzień w roku powinien być ustawowo respektowanym Dniem Kobiet, zgodnie z duchem przyjętej przez nasz parlament ustawy o parytecie, która zakłada minimum 35 procent miejsc dla kobiet na listach wyborczych. Co prawda słowo parytet niby oznacza podział na dwie równe części, ale po pierwsze nie od dziś znamy pojęcie „większa połowa”, obecne w języku niby-polskim, którym posługuje się większa połowa społeczeństwa, a po drugie mamy kryzys finansów publicznych i trzeba zacisnąć pasa o co najmniej 15 procent. Brakującą resztę rząd wydusi z emerytów i nauczycieli.

 

Nowy Targ-Kraków, 8-03-2011