Maciej Pinkwart

Współczesna histeria Polski

 

 

 Tutaj skan artykułu

 

Czy brakuje nam sukcesów, że tak dużo mówimy o klęskach? Największym naszym sukcesem jest zazwyczaj znalezienie winnych naszych niepowodzeń. Dlatego największym zaufaniem władz i starszej części obywateli cieszą się instytucje zajmujące się śledzeniem przeszłości, wyszukiwaniem w niej praźródeł współczesnych, a jak Bóg pozwoli - to i przyszłych klęsk. W myśl ponadczasowej i ponadustrojowej zasady winni są zawsze inni, więc całą energię społeczną zużywamy na tropienie tych innych. Inny to ktoś, z kim się aktualnie nie utożsamiamy: obcokrajowiec, człowiek innego wyznania, ktoś o innym kolorze skory, o innych przekonaniach i orientacjach. A więc inni są Niemcy i Rosjanie, Żydzi i Cyganie, geje i komuniści. Wytępić ich i wszystko będzie prostsze. Faszyzm? Fe, po cóż te brzydkie słowa…

Charakterystyczne dla nas angażowanie się „na nie” prowadzi do kompletnego lekceważenia tych, co są „na tak”, i prędzej znaleźlibyśmy chętnych do samobójczego ataku na ambasadę rosyjską niż do założenia przedsiębiorstwa w Rosji. Raczej więc Rzecki niż Wokulski, który zresztą i tak kończy samobójstwem, choć „bez babe”, a nie z pobudek patriotycznych. Chętniej stawiamy pomniki przegranym niż zwycięzcom. Czy dlatego, że zawsze mieliśmy pecha do sukcesów? Co tylko wygraliśmy - to już nam odbierali, albo dezawuowali mówiąc, że tak naprawdę to to nasze zwycięstwo było klęską. Więc zasadą narodową stało się odwracanie pojęć, zwyrtanie kota ogonem i rzekome przekuwanie klęsk w triumfy. Nasze za grobem zwycięstwo, alleluja i do przodu. Niestety, zwykle tyłem.

Kolejną zasadą jest bowiem bezustanne odwracanie się wstecz, ciągłe rozdrapywanie ran i coś, co przywódcy byłej partii rządzącej trafnie nazywają „polityką historyczną”. Z tym, że historyczność materii porównawczej jest zawsze subiektywna, bo historię piszą zwycięzcy. U nas jednak sprawia to wrażenie, że historię redagują oficerowie do spraw politycznych partii, które właśnie wypłynęły na wierzch i jeszcze nie zdążyły odejść w polityczny niebyt. Jest to wcielanie w życie teorii opublikowanej przez Orwella w „Roku 1984”, gdzie historię fałszuje się przy pomocy reinterpretacji i ukrywania niewygodnych na danym etapie faktów, potem – przy zmianie koniunktur – wciskając mającej krótką pamięć opinii publicznej kit, że zawsze było inaczej. Maszerując jako kraj naprzód, z wzrokiem utkwionym w przeszłości możemy być pewni dwóch rzeczy: że uda się nam na jakiś czas (niekiedy dość długi) odwrócić uwagę od teraźniejszych problemów, oraz tego, że na najbliższym zakręcie dziejowym wyrżniemy głową w drzewo…

 

Nowy Targ-Kraków, 15-07-2008