Francuzi zabronili kobietom noszenia w miejscach publicznych tzw. burek, czyli okrycia wierzchniego, zakrywającego większość twarzy. Gdybym nie znał Francji, byłbym oburzony: wtrącanie się przez państwo do stroju kobiety w kraju, gdzie urodziła się Coco Chanel, jest dość zaskakujące. Mówi się, że to dla ochrony godności kobiet. Jak tak dalej pójdzie, Francuzi zakażą noszenia na ulicy hinduskiego sari, czy spodniczki mini, czego bym nie zniósł. Ale znając Francję wiem, że sprawa jest znacznie poważniejsza: Paryż walczy o zachowanie własnej tożsamości kulturowej, w coraz większym stopniu zagrożonej przez inwazję afroazjatycką. Na to nakłada się obsesyjna wprost świeckość państwa: żadna religia nie może zawłaszczać przestrzeni publicznej. Patrząc z wiślano-dunajcowej perspektywy nie wydaje mi się, by świeckość państwa mogła doznać uszczerbku z powodu 2 tysięcy kobiet, które w ponad 60-milionowym narodzie noszą burki. Strój jednostki powinien pozostać przestrzenią prywatną, w którą społeczeństwo, a tym bardziej państwo nie powinno ingerować. Obecność symboli religijnych (a burka jest takim symbolem) powinna regulować zasada „czyja władza, tego religia”. Stąd w Polsce, która uznaje de facto supremację religii katolickiej, obecność symboli religijnych w instytucjach państwowych, szkołach, parlamencie, radzie miejskiej i rzeźni gminnej jest normalna. Nie podoba ci się? To nie patrz, albo wyjedź do Francji. Że co? Że nie mamy religii dominującej? A, to przepraszam, pewno mi się zdawało.
A burki, które się tak Francuzom nie podobają, powinniśmy wdrożyć u nas. Będą bardziej kobiecym elementem stroju niż to, co dzisiaj prezentują Grażyna Gęsicka i Hanna Gronkiewicz-Walc. A co dopiero będzie po wprowadzeniu parytetu? Już dziś dla wielu niewiast jedyną cechą ich kobiecości jest celulitis... Zresztą coś w rodzaju czarczafu powinno być obowiązkowym strojem polityków: posiadanie twarzy w tej branży jest rzadsze od burek we Francji.
W czasach stanu wojennego korzystałem z usług stołówki jednej z zakopiańskich szkół. Obok mnie mortadelą w cieście francuskim zachwycał się plastyk i wielki facecjonista, Jan Kosiński. W pewnym momencie zasiadł obok mocno antypatyczny nauczyciel. Moj sąsiad odłożył widelec i kierując słowa w bliżej niesprecyzowaną przestrzeń mruknął: gdybym ja miał taką twarz, to bym raczej na niej siedział.
Nowy Targ-Kraków, 23-02-2010