Maciej Pinkwart

I po balu

 Tutaj skan artykułu

 

Kiedy ostatni raz szli Państwo na bal? Czy pamiętacie tę atmosferę projektowania stroju, odświeżania garnituru, pastowania butów, dobierania perfum? Ile wieczorów poprzedzających bal myśleliście od tym, jakie wrażenie zrobi wasza suknia, wasza partnerka, wasz taniec? Czy wyobrażaliście sobie ten moment, kiedy po raz pierwszy publicznie weźmiecie kogoś w ramiona, poczujecie jej/jego dłoń w swojej, niby przypadkiem muśniecie go swoimi włosami, poprowadzicie ją w tangu przez tłum tańczących, zazdroszczący ci tego, że możesz bezkarnie ją objąć i przytulić? Kiedy ostatni raz podczas tańca zdołaliście komuś powiedzieć: kocham?

Bogać tam!

Dzisiejsze tańce to zbiorowy akt wandalizmu na parkiecie, a słowa o miłości czy jakiekolwiek zresztą może powiedzieć tylko DJ, uzbrojony w mikrofon. Bali albo w ogóle nie ma, albo organizowane są nie dla zabawy, czy dla ułatwienia debiutów towarzyskich, tylko w imię szczytnych celów, przeważnie dobroczynnych. To było zawsze, w Zakopanem w okresie międzywojennym „tańczono dla ciemiężonych Ślązaków” lub dla pozyskania pieniędzy na inne cele, ale w karnawale zwykle bawiono się dla samej zabawy. Dziś zabawa „nie uchodzi”, trzeba wciąż szukać uzasadnień, najlepiej patriotyczno społecznych. Stale jesteśmy po Powstaniu Styczniowym, kiedy Ojczyzna też była uciemiężona przez Ruskich i po prostu nie wypadało nosić sukni innej niż czarna, nawet biżuteria bywała w tym kolorze, a poeta pisał, że „warszawskie wieczorynki są bez muzyki i bez tańców, tylko babcie starowinki robią szarpie dla powstańców”… Dziś w pierwszej parze poloneza sunie burmistrz z proboszczem, a skromnie zapięte pod szyję hostessy z Izby Gospodarczej podsuwają tace na datki. Rzucenie czegoś mniejszego od stówki przesuwa nas do rzędu pariasów, którym przystoi raczej kebab w „Steskalu” niż polędwiczki wieprzowe faszerowane śliwkami w śliwowicy w „Belwederze”, i których na takie dobroczynne targowisko próżności zaproszono przez pomyłkę.

Wydawałoby się, że nadzieję na dobrą zabawę można jeszcze pokładać w obowiązkowych balach studniówkowych, ale te po prostu stanowią zamożny krzyk rozpaczy u jednych i strachu u drugich, kiedy to na zasadzie „zastaw się a postaw się” tworzy się ranking szkół, których elitarność polega na tym, by przyćmić inne wystawnością zabawy przedmaturalnej. To także nie bal, tylko obowiązek, gdzie tańcowaniem wykuwa się przyszłość jak na Kongresie Wiedeńskim. Nie wiesz, co to był Kongres Wiedeński? Spoko, do matury jeszcze sto dni…

 

 

 

Nowy Targ-Kraków, 15-02-2011